top of page

  • Mikołaj Chomacki


    Dla prawdziwych ludzi gór pobyt w Obserwatorium był bez wątpienia fascynujący. Wszędzie, aż po widnokrąg, grzbiet wynurzał się spoza grzbietu, szczyt spoza szczytu, grań spoza grani. Wielkie doliny obu Czeremoszów wiły się dziesiątkami kilometrów pod stoki Kopilaszu, oraz odległej Hnitezy i Perkałabu. Na południowym podnóżu lśniło jezioro klauzy Balzatul, a w głębiach rozwierała się dolina Cisy. Słoneczne wschody różowiły się na turniach Ineula, strażnika Gór Rodniańskich a pod zachód żarzyły się rozległe granie Pietrosa, wszystko zakute w śniegi. 
-Władysław Miodowicz

4 wyświetlenia0 komentarzy
  • Mikołaj Chomacki

Krajobrazy malowane światłem... albo cieniem. Nie czułem, że warto wrzucać te ujęcia w pojedynkę. Same w sobie są za mało ciekawe? Zbyt mało się tu dzieje? Może. Choć osobiście lubię się wpatrywać w szumy i brudy, a ta rolka jest fest brudna ;) Tu mi jednak to kompletnie nie przeszkadza. Spoglądam na te ujęcia bardzo malarsko.


Holfa 120CFN

Ilford HP5

3 wyświetlenia0 komentarzy
  • Mikołaj Chomacki

/continued/


Przystańmy na moment przy tym ciekawym widoku, jak już wspominałem, był to najwyżej zamieszkały budynek w caluśkiej w II RP. Gdy tam wchodziłem, wiedziałem tylko, że to ruiny dawnego obserwatorium astronomicznego. Obrabiając je później, postanowiłem również odrobić pracę domową i poszukać czegoś o tym miejscu. Bingo, nie było to całkiem zwykłe obserwatorium. Obserwatorium Astronomiczno-Meteorologiczne im. Marszałka Józefa Piłsudskiego, ponoć jednego z dwóch najnowocześniejszych w ówczesnej Europie. Budowę rozpoczęto w 1936 r., a działał do 18 września 1936, do czasu agresji ZSRR na Polskę.


Ze wspomnień Władysława Miodowicza, dyrektora obserwatorium:

Źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe
Projekt budynku Obserwatorium.

    Nigdy nie było całkowicie jasne, kto był głównym „sprawcą” Obserwatorium Meteorologiczno-Astronomicznego PIM*** na Czarnohorze, które w tych niełatwych i ubogich latach przedwojennych kosztowało milion złotych wydanych z funduszów społecznych, z czego większość płatna w dewizach przemysłowi brytyjskiemu. To ostatecznie stało się powodem owej dziwnej                         nazwy – Biały Słoń.    
    Głównym promotorem budowy byli najprawdopodobniej astronomowie warszawscy, którzy rozglądali się za miejscem o wystarczająco czystym powietrzu, a także o stosunkowo rzadkim zachmurzeniu. Tego ostatniego, niestety, nie brakowało od jesieni do wiosny na graniach Czarnohory i ten, kto ją doradził, nie wydawał się być wystarczająco obeznany z klimatem Karpat Wschodnich. (...) 
*** Polski Instytut Meteorologiczny (przyp. mój)


 Obserwatorium było gmachem w kształcie litery „L”, składającym się z 5 kondygnacji (w tym dwie wykute w szczycie góry) i pięćdziesięciu kilku pomieszczeń różnych rozmiarów. Posiadało własną siłownię (dwa agregaty Diesla) i akumulatorownię (240 akumulatorów), zespół pomp elektrycznych i centralne ogrzewanie wodne z kotłów opalanych ropą wtryskiwaną przez zapłony elektryczne. Celem zaopatrzenia w roczny zapas paliwa przyjeżdżał do Kut (stacja końcowa), tranzytem przez ówczesne terytorium rumuńskie, krótki pociąg cysternowy z borysławskiego „Polminu”, po czym przepompowywało się ropę w kilkaset stalowych beczek i przewoziło ciężarówkami przez Kosów i Żabie do podnóża masywu, skąd na półwózkach zaprzężonych w parę koni cały szwadron Hucułów wywoził ją przez kilka tygodni po dość nędznym płaju do Obserwatorium. Wedle zestawień wylatywało kominami naszej kotłowni ponad sto ówczesnych złotych dziennie. 

    Tu należy zaznaczyć, że Zakład Astronomii Uniwersytetu Warszawskiego partycypował w rocznym koszcie utrzymania li tylko symboliczną kwotą, utrzymując okresowo jednego ze swych asystentów (...).

    Obserwatorium było najwyższym zamieszkałym punktem w kraju i z wyjątkiem małego schroniska AZS (gospodarz – Ludwik Ziemblic) odległego o pół godziny drogi, stało na absolutnym odludziu. Najbliższa agencja pocztowa i jedyny sklepik znajdowały się w odległym o 20 km. Żabiem-Zełenym, od najbliższego lekarza w Żabiem-Słupejce dzieliło nas 50 km, a od stacji kolejowej w Kołomyi z górą 120 kilometrów. Przy możliwej pogodzie najpopularniejsza była wielogodzinna wędrówka głównym grzbietem Czarnohory do doliny Foreszczenki, gdzie oczekiwała leśna drezyna motorowa z Worochty, zamówiona radiotelegraficznie via Stanisławów.
   Ten „pałac na Czarnohorze”, jak go nazywał prof. Z. Klemensiewicz, posiadał jeden, ale bardzo zasadniczy brak: mianowicie wodę w okresie posuchy trzeba było donosić z odległego 6 i pół kilometra źródła, bo LOPP*** wydawszy milion złotych na cały obiekt wraz z zaopatrzeniem nagle postanowiła zaoszczędzić 40 tysięcy na nie zainstalowanym rurociągu z dwiema pompami elektrycznymi. W takim bezdeszczowym okresie do picia i kuchni wystarczały dziennie dwa wiadra przyniesione na „koromysłach”, a do osobistego użytku trzeba było racjonować do pół litra na osobę. Zimą używało się specjalnego topnika śniegowego podłączonego do centralnego ogrzewania.
*** Liga Obrony Powietrznej i Przeciwgazowej (przyp. mój)


Coś ciekawego rzuciło mi się jeszcze w oczy w notatkach; Śmiechłem sobie wewnętrznie przypominając sobie moją pierwszą "teleporadę" w naszych nowych, dziwnych czasach.


    Z kolei drogą radiotelefoniczną odbyła się w styczniu 1939 r. chyba jedna z pierwszych tego rodzaju konsultacji lekarskich, podczas której lekarz garnizonowy oraz ftyzjatra przyzwani do naszego drugiego radiotelefonu w Stanisławowie orzekli zgodnie, że jeden z naszych huculskich pomocników cierpi najprawdopodobniej na początki rozpadowej gruźlicy i należy go dostarczyć jak najprędzej do szpitala w Kołomyi.

Czytając dalej szybko okazuje się też, że nie tylko w dzisiejszych czasach ludzie mają rozbujaną wyobraźnię, skłonną do snucia wszelkich podejrzeń. Zwłaszcza na temat instalacji państwowych, nie do końca zrozumianych przez lokalnych mieszkańców.


    Nasz „biały słoń” budził dość dużo podejrzeń, niekiedy wśród zupełnie inteligentnych i wykształconych ludzi. Wybudowała go LOPP, popierał minister spraw wojskowych (specjalista od Huculszczyzny), przejęło dwóch pułkowników – wiceministrów komunikacji, radiotelefony instalował (celem sprawdzenia prototypu w warunkach wysokogórskich) wydział badań technicznych wojsk łączności, a Centrum Badań Lekarskich Wojsk Lotniczych szykowało się do założenia w Obserwatorium swego ośrodka badawczego. Potem ktoś puścił gadkę po Warszawie, że przeprowadzamy badania nad tzw. popularnie promieniami przeciwmotorowymi i nic już nie było w stanie odmienić naszej opinii wśród tysięcy turystów oraz Hucułów.
    Ci ostatni, naród skłonny do fantazji, stworzyli szybko kilka gadek, które kursowały po Pokuciu. Najbardziej powszechna twierdziła, że od czasu wybudowania Obserwatorium śnieg na południowym stoku góry topi się niemal od razu i że często, nawet przy silnych mrozach, podnoszą się stamtąd „opary”. Prawdziwy Pop, jak mówili, znajduje się głęboko we wnętrzu góry, a budynek stoi tylko dla pozoru, przykrywając podziemne lotnisko. Gdy „On” (taki był mój przydomek lokalny) naciśnie ukryty w ściennej skrytce pancernej guzik, to część podłogi jego biura zjeżdża w głąb góry jak winda. Inna gadka oczerniała nasz zelektryfikowany zespół teleskopów jako specjalne działo, z którego można ostrzeliwać wszystkie kraje okoliczne.



Rozkazem z 19 września 1939 r., placówka została ewakuowana na Węgry, radiotelefony rozbite na kawałki młotkiem, a cenniejsza część optyki rozmontowana i zabrana. Budynek został zaryglowany na cztery spusty. Niedługo później obiekt został przejęty przez Sowietów. W grudniu tego samego roku ponownie zaczęto użytkowanie. Na dachu zamontowano wielki reflektor, mogę się domyślać, że przeznaczenie zostało zmienione na swojego rodzaju posterunek graniczny. Rok później funkcjonowała tam również stacja meteorologiczna. Wydzielono część astronomiczną i przekazano Akadami Nauk Ukraińskiej SSR. Obserwatorium było też "bohaterem" motywów propagandy radzieckiej: "(...) budynek obserwatorium kiedyś budowała polska liga obrony powietrznej pod kierownictwem specjalistów niemieckich z angielskim i francuskim wyposażeniem, rękami zniewolonego w tym czasie ukraińskiego narodu - Hucułów.", czy nawet miejscem akcji:


 "(...) Gazdowie, czy słyszał ktoś z was o obserwatorium, gdzie gwiazdy śledzą i z nieba jak z księgi czytają? A gdzie tam! Pracowaliśmy ciężko w ziemi i nigdyśmy na niebo nie spoglądali. A panowie, taka ich mać, to przed wszystkimi mędrkowali. Na niebo przez rurę się popatrzą, przymierzą różne szkła i widzą, ile chcą. Gdzie jaki chłop kurkę patroszy, a nie groch z kapustą je, tak jak mu się od panów należy! (...) 
 Ludzie, ale było tamtej nocy zamieszanie. Tak, jakby cała Polska wyruszyła, i to wszyscy do Rumunii przez Karpaty, pod naszym obserwatorium. Idą tak i idą, z taką wrzawą, że szumu smreków nie było słychać, aż mi się strasznie stało. Prawdę powiem, chciałem od tego dziwowiska uciekać. A tu woła pan profesor. Poszedłem, a oni już papierki w ogniu palą, rzeczy pakują, ręce im się trzęsą! A niech was szlag jasny trafi! Dają mi pakę złotych, dają jeszcze jakiś kłopot... Oto Wasylu, jak my pojedziemy precz, to podłóż to pod rurę i podpal knotek, a sam uciekaj i nie oglądaj się, cokolwiek by się nie działo! Wsiedli do auta i pyrr, pyrr — prosto do Rumunii! No i zostałem sam."  

- ten ostatni cytat, to fragment opowiadania "Wasyl Palijczuk, Hucuł" Jurija Janowskiego, skądinąd tomik został nagrodzony Orderem Stalina III stopnia, dziś brzmi jak tylko fragment bardzo złej i prymitywnej propagandy wzbudzającej jedynie politowanie.


Krótki okres do wybuchu wojny radziecko-niemieckiej w obserwatorium również nie był usłany różami. W swoich pamiętnikach ukraiński dyrektor obserwatorium Michał Korostarenko wspomina ten czas, nie jako pracę a walkę z przyrodą, brakiem wszystkiego, ogromną biurokracją i ciągłym konfliktem ze sfrustrowaną załogą.


W czerwcu 1941, obiekt został przejęty przez Węgrów, którzy zlokalizowali tam swoją placówkę graniczną. Po ich wymarszu budynek został rozszabrowany przez miejscową ludność. Od chwili ponownego przejęcia budynku przez władze ukraińskie wywożono stopniowo wszystko, co jeszcze pozostało mi miała jakąkolwiek wartość. Kaloryfery i piece centralnego ogrzewania znalazły się w stolicy regionu, obecnej Werchowynie, gdzie przez długie dziesięciolecia służyły do ogrzewania szpitala. Akumulatory przydały się w nieco bardziej odległym Rachowie, a małe rzeczy rozeszły się po całej okolicy.


Jeszcze przed zakończeniem wojny, w 1944 r., podjęto decyzję o utworzeniu Głównego Obserwatorium Astronomicznego pod Kijowem. Pojawił się pomysł reaktywacji Popa Iwana, jednak został bardzo szybo odrzucony z wielu względów - bardzo utrudniony dojazd, ogromne środki na remont i utrzymanie, jak również wciąż podkreślano brak odpowiednich warunków atmosferycznych do prowadzenia obserwacji.


Co się działo później? W zasadzie niewiele ciekawego. W latach 60-ch wykonano inwentaryzację na zlecenie lwowskiego komitetu partii, a u schyłku komunizmu Komsomoł planował utworzyć tam ośrodek szkoleniowy. W latach 90-ch powstał projekt stworzenia na Popie Iwanie centrum duchowości ukraińskiej, nie jedyny z resztą projekt takiego typu, później ukraiński pisarz Stepan Puszyk, zaproponował prezydentowi Ukrainy Juszczence powołanie tam muzeum pogaństwa, na wzór dalekowschodnich wysokogórskich obiektów sakralnych stanowiących cel częstych wycieczek turystów ze świata.


Dzisiaj - znalazły się pieniądze na zrobienie czegoś! Tak! We wrześniu 2017 roku, uroczyście obchodzono zakończenie pierwszego etapu odbudowy obiektu. Założono dach i otwarto na szczycie polsko-ukraińską spację ratownictwa górskiego. Znalazłem w internetowych archiwach fotorelację z uroczystości otwarcia:




Źródła:

  • https://karpaccy.pl/o-bialym-sloniu-na-czarnohorze-plaj-2/

  • Urania 1/2014: Urania - Postępy Astronomii 1/2014 w GoogleBooks.

  • https://web.archive.org/web/20171228224536/http://if.dsns.gov.ua/ua/Ostanni-novini/10387.html

  • https://karpaccy.pl/wp-content/uploads/2018/07/Plaj_45_Tajemnica_Pop_Iwana.pdf

12 wyświetleń0 komentarzy
bottom of page